— Dość tego!... — krzyknął groźnie mąż — kozań mi tu nie prow nademną!... Cy myślis, ze stary piniędzy ni mo?... Ale skąpiec, sknera, woli chodzić po zebraninie, jak se zyć po pańsku z uskładanego grosa. Mnieby teroz trza woły kupić, to nie do...
— Bo ni mo! — zaprzeczyła energicznie żona.
— Musi mieć!... Kaby podzioł?!... Ty mi, Nasta, nie godoj! jo wiem, co robię...
— Rób, zeby cie ino Pon Bóg nie skoroł...
Trzeba zauważyć, że Ignac w czasie tej rozmowy sięgnął na „nolepę“ po garnek z kluskami i, wlawszy mleka, kończył obiad... Żona nie śmiała mu już robić żadnych uwag.
Teraz wstał, przeciągnął się, aż kości zatrzeszczały mu w stawach i, popatrzywszy ironicznie na żonę, wyszedł z izby.
— Przed wiecorem wrócę od siąg...[1] Ino zamiost kozanio przyrządź mi lepsą wiecerzę!... — rzucił na odchodnem.
Kobieta popatrzyła za nim i westchnęła ciężko do jakiejś myśli; potem, zebrawszy łyżki, wlała wodę na miskę, umyła i poukładała za półką.
— Ęhę! jesce cielęciu mom dać wody... — szepnęła do siebie.
— Helu! podej mi cebrzycek!...
Dziewczę skoczyło po naczynie, a matka, zlaw-
- ↑ Siągi (= przenośnie) miejsce, gdzie się siągi rąbie.