Strona:Władysław Orkan - Nowele.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

na starość. Dyć robić nimo kto — duchem by się zdało iść za mąz... Ale coz — kie ij rają syćkich, ino nie tego, kogoby ona chciała.
Wstali od wieczerzy i każde jęło się „jakiesi roboty...“ Kiedy już Rózia posprzątała po izbie, a rodzice mieli iść spać, ona ucałowała rękę matce i ojcu i odezwała się z prośbą w głosie:
— Kie juz tak koniecnie mom iść za kogo — to mie tyz dajcie za Jadzynego Wojtka... Mój tatusiu!...
— Hę, za Jadzynego Wojtka?... E, coz se ty mos w głowie?... Przyniesie on mi co do chałupy — abo co?... U nich przecię bieda kroćsetno, zeby siekierom nie ucion!... Ani mi o nim nie wspominoj!...
— Przecię i my ni momy wiela... — ośmieliła się zauważyć córka.
— Co? ni momy wiela?... To trza, zeby było więcy!... Jak przydzie zięć z piniądzmi — to pola dokupi i bedzie... A na coz jo cie chowoł, zebych z ciebie ni mioł zodnego skrzepienio na staroś!... O Wojtku ani myślij!...
— Hej! — potwierdziła żona.
— Nie tacy sie trafiają... — kończył ojciec. — Jak widzą ludzi porządnych, ućciwych, to sie zewsąd garną!... Jantek od Majerza obiecowoł pięć stówek. A Walek pedzioł dziś na jarmarku, ze mu ociec do i siedem... A Wojtek coz mo? Ani stówki nie uzgarnuje!.... Toby mi był zięć!...