Lasy rozodziewały się z lekkiej mgły nocnej i poczęły występować rozmaitemi kolorami drzew: buków jasnych, zielonych jodeł i czarnych smreków... Ciemniejsze smugi niższych ostępów łamią światło, jak fałdy podłużne na ciemno-zielonej sukni.
Ranek cudowny był... Równo-zieloną trawą jaśnieją aksamitnie polany, odbijając żywo od ciemnego tła wyrębów... Baca też brudny wychylił okopconą twarz z niskiej koleby, pozierając ciekawie ku wyrębom, „ka tyz ta owcorze pasą — haj!...“ Owcarzy nie dojrzał — musieli dalej pognać... Ale dojrzał dwie sarny, pasące się na skraju swobodnie, i dojrzał jeszcze kudłaty ogon lisa, który „milckiem zemknął w krzoki...“
Baca wyszedł przed kolebę, „ciby[1] tyz jako ka jesce owiecek nie doźreć...“ Ale wyręby puste, jak okiem sięgnąć — jeno ponad „wiersyckiem“ kołuje poważnie „oreł królewski — haj!...“
Potokiem woda huczy, spadając pianą po śliskich skałach, a pod jazami[2] na bajorach srebrnołuskie pstrągi rzucają się błyskawicznie szybko, kreśląc raz po razu ogniste smugi po powierzchni...
Ponad potok ścieżka wąska prowadzi ku wyrę-