Strona:Władysław Orkan - Nowele.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

bom... Ścieżyną, w śmiałych i swobodnych podrygach, kroczy dziewczę lnianowłose. Białą chustkę przez ramię rzuciło — lekki podmuch igra z nią po powietrzu, to jasne włosy podrzuca i rozplata; a dziewczyna, z dzbankiem w ręce, stąpa lekko, ledwo ziemi dotykając palcami... A co się nad wodą nachyli, to widać w zwierciedle boginkę leśną o jasnych kosach, białej szacie i smukłej kibici. Woda, figlarne lustro — odzwierciedla prawdę.
Las już był blisko. Dopadła kładki, powietrzem, zwinnie, jak kozica dzika, przebiegła po niej i zagłębiła się w leśnej ścieżynie... Ktoby patrzył, toby mu się zdało, że widziadło zobaczył senne, które rzeczywistość lasu rozwiała mu z przed oczu...
Niebawem po drzewach płynął, szeleściał i leciał dalej dźwięczny głos piosenki, którą liście liściom wiernie powtarzały:

Nie dała mi matuleńka
Za próg wyzierać —
Ale miski myć kazała,
Garnki wycierać...
Hej! garnki wycierać...

Moja matuś — moja droga,
Robić nie kazuj!
Na Halusię — na rącusie
Przecię uwazuj...
Hej! przecię uwazuj...