Strona:Władysław Orkan - Opowieść o płanetniku.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

Daleko tylko, kędyś poza lasem, śpiewają echa, coś przedziwnie gra...
Jakieś znajome dolatują głosy...
Skąd one przyszły i skąd on je zna?
Pamięta dobrze...

„Husiaj mi sie, husiaj“ —
............

To samo kiedyś śpiewował mu ktoś... Czyby nie matka?... Któż wie, może ona... Pewnie, że ona... śpiewała mu... pamięta dobrze...
Ale to już tak dawno, tak strasznie dawno!...
Wtedy jeszcze nie służył i nie pasł... Tak, pasł dwie owce... Ale ino dwie... Strasznie były potulne... Chodziły za nim, jak dwa psy... Dawał im z ręki sól... pamięta dobrze... Co się z niemi stało, to już nie wie... Musiał je pewnie wilk porwać, abo co... Ale to już wilków nima... może wtedy były? Przypomniał sobie, ale nie zbaczył, żeby widział jakiego, choć nieraz na odwieczerz wyganiał za górę, kany chałup nie było, ani żywej duszy, ino jeden las i jałowce, ino jeden las.. Nie cnęło mu się przecie nigdy, bo miał kto o nim pamiętać na świecie... A teraz... mocny Boże! Nikogo nima... nikogusieńko na całym świecie!... Sam jeden i Stróż Anioł, co mu owce nawraca...
Poczęło mu się śnić... Pasł owce po ugorach pomiędzy jałowcami bez caluteńki odwieczerz... Obiecali mu juzynę, obiecali na pewno, jak będzie dobrze pasł... Nie puszczał je na zboże, ani razu nie puścił, pilnował bardzo i czekał i pasł... Śródwieczerz nadszedł — juzyny nie widać... Obiecali na pewno, jak będzie dobrze pasł. Czekał i czekał, rychło mu wyniesą, a tu nie widać i nie