legjonach, przy nasych. Iciez do domu, nie stójcie. Przydę jesce, bo nam obiecali urlop, to wam pomogę zebrać z pola.
Ucichła, przygarbiła się, naciągła chustę na głowę i posłusznie odeszła.
Parę niewiast młodych otacza rosłego chłopaka, który płacze.
— Coz jemu? — pyta ktoś. — Cy go odebrali?
— Haj!... temu krzycy, jeze go nie wzieni.
— Widzieliście wy?
Przechodzi wójt z tejże wsi.
— Mój wójcie — zwraca się doń ów chłopak pytam was pieknie, wstawcie się za mną...
— Ja już gadał konwisyji — rzecze wójt — jeze mas strasną chęć, chłopce, ale coz... skrony tych palców ni mogą cie wziąć. Taki przepis.
Chłopak podniósł dłoń prawą. Czterech palców brak. W jakieś bitce ucięte lub też z urodzenia...
— Ja tą ręką lepiej trafię, niźli poniektóry zdrową. Hań wiedzą wójt: przecie ja od pięciu lat raubszycuję, a nie zdarzyło mi się chybić.
Wójt przyświadczył z uznaniem:
— Prawda. Ale coz poradzis, kie taki przepis.
Przeszli przez surową „miarę” chłopcy: z Witowa, Chochołowa, Dzianisza, Cichego, z Czarnego Dunajca, Wróblówki i t. d.
Półtora kompanji „odebranych“ ustawiło się na rynku.
Strona:Władysław Orkan - Wskazania.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.