w czarnych kałużach płaszczy się z rozpaczy,
powstaje, po załomach murów drga w podrygach,
jak słowo, które pragnie zmienną rzecz oznaczyć,
a tylko tyle mówi o przemianie,
co o mnie cień mój, odbity na ścianie.
Gdzie jest prawda? Gdy nocą wyruszam na połów,
osaczają mnie chmary bezskrzydłych aniołów
i prowadzą przez ścieżki, zarosłe na głucho
pokrzywą i ziołami, więc staję w milczeniu,
oddany ich podstępnym, niecielesnym ruchom,
śledząc bezkształtny taniec cieni cieniów,
choć wiem, że cień to tylko rzeczy pozór,
a prawdą światło gwiazd Wielkiego Wozu.
Gdzie jest kraniec szukania i kiedy przebiję
głową mur cieniów, co są moje i niczyje?
I któż to może wiedzieć, czy nie przebrnę
przez siebie? Noc już chyli się ku dniowi,
wsiąkają w jaśniejącą wodę gwiazdy srebrne,
ostatni tryl pod skrzydło schował w gąszczu słowik
i zapachniało światłem... lecz poranna rosa
nie zetrze dotknięć nocnego anioła...
nie zgasi... próżno wołam... nie zgasi...