ki... Widuję też armję wielką, idącą w obłokach kurzu. Walczyłem z nią. To barany. — Czy to nie czarnoksięstwo, książę.
— Strzeż się baranów, nie walcz z baranami, Rycerzu smętnego oblicza.
— To czarnoksięstwo, książę! Ja widzę prawdziwych olbrzymów, widzę prawdziwą armję, a kiedy...
— Prawdziwą? Jesteś niewolnikiem słowa, słów, które posłyszałeś. Mówisz: olbrzym — i widzisz olbrzyma; mówisz: armja — i widzisz wojsko ogromne. A ja mówię: olbrzym — a widzę wiatrak machający niepotrzebnie łapami skrzydeł; mówię: filozof — a widzę wiatrak, mielący pustą plewę słów, z których nigdy nie będzie mąki. Nie — raczej będzie mąka — mąka, z której dzieci lepią placki i babki, rozsypujące się na słońcu.
— Nie wierzysz, książę? Nie wierzysz. A przecież mój świat żyje, istnieje. Walczę w nim, przedzieram się przez wiatraki i stada owiec, walczę i wierzę w zwycięstwo. Kiedyś zacznę zwyciężać. A może ty nie wierzysz, że istnieją bohaterstwo, prawda, dobro?
— Wierzę... nie wierzę... Jesteś niewolnikiem słów, rycerzu. Przymierzasz czyny do słów, które zawładnęły tobą, a ja przymierzam słowa do czynów. U ciebie czyn następuje po słowie — u mnie słowo po czynie. Nie wiem. Póki nie uderzę, póki nie dotknę rzeczy. Jestem
Strona:Władysław Sebyła - Koncert egotyczny.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.