Spróbuj, księże, przeniknąć je swem siwem okiem
Do dna... do dna...
Nie chcę twojego nieba, gdzie brzmią święte hymny.
Moje niebo jest mroźne jak szkło,
Zimne jak lód zimny.
Ale w niem śnią ślimaki poskręcanych mgławic,
Wiją się złote gwiazdy, jako ryby w stawie,
Wzbiera w niem czas odwieczny kosmiczną powodzią,
Płyną światy po wodzie, jak najgibsze łodzie.
Moje niebo jest głębokie, głębokie...
Spróbuj, księże, przeniknąć je swem siwem okiem
Do dna... do dna...
Co warte twoje niebo? Przecież w niem nie będzie
Dzikich gęsi kluczami lecących, łabędzi.
Kosmatym drzewom w niem nie wolno rosnąć,
Czerwienić się jesieniom, zielenić się wiosnom.
Nie rośnie w niem sośnina, jedlina, jałowce.
Nie wchodzi księżyc w stada obłoków jak w owce.
Niema w niebie wesołych, rozszczekanych psów,
Ani koni, ani wołów, ani krów...
O, księże, to nie niebo. Żebym wszedł do niego,
Musiałbyś wprzód rozmnożyć w niem arkę Noego.
Ja jestem szczurołapem, słodko gram na flecie,
Chodzę, lunatyk nieba, po ogromnym świecie.
Nie strasz mnie, księże, niebem, sądem, ani burzą!
Bo zagram ci na flecie kołysankę szczurzą.
I pójdziesz za mną w tropy, przed siebie, przed siebie...
A ja cię oplączę, zatopię, utopię....
W mojem — złocistem — niebie.