Jestem wieżą bez światła w nocy, na drewnianych idę kolumnach,
Granit szos i chodniki z betonu drżą od stąpnięć sztywnych i dumnych
Każdy krok w moje biodro się wbija, jak pal tępy. O każdym wiem kroku.
Mierzę stukiem kul w twardą ziemię, niedojrzane dale naokół.
Na kikutach nóg oberwanych, o żebranym od gapiów chlebie
Idę w podróż wokoło świata. Szukam samego siebie.
Zgubiłem siebie daleko, na niezmierzonej flandryjskiej równinie,
W dołach wydartych piorunami, w huraganem mieszonej glinie.
W rozciapanem butami błocie, w czarnej ziemi, która się pali,
W szumie ptaków stalowych i huku druzgotanej perdytem stali
W leniwych chmurach chloru i w powietrzu fosgenem zatrutem.
W długich nocach białych od rakiet, w smrodzie trupów zawisłych na drutach.