Targnął powietrzem granat: z pod belek i betonu
Wynieśli krwawe strzępy, wsunęli do wagonu.
Miesiące leżał w szpitalu jak waty kłąb, bez ruchu,
W oparach jodoformu, w przekleństwach i zaduchu.
W ogrodzie z tłumem kalek na wózkach i o kijach,
Nastawiał twarz do słońca i cieszył się, że żyje.
Drżały dlań drobne liście, wiatr szumiał, pachniał ogród,
Ktoś w serce umęczone kładł spokój ręką szczodrą.
Ukochał każdą trawkę, źdźbło, kwiat i małą muchę,
Cieszył go brzęk i szelest, które ułowił uchem.
Niech kiście rąk i nogi gniją gdzieś tam... nad Strypą!
Jak miód jest słodki żar słońca, pachnący cień pod lipą.
A ziemia jest, jak obłok, wilgotnej woni pełna,
Mgła ranna i wieczorna, jak miękka, biała wełna.
Modli się kadłub ludzki o moc długiego życia,
— Tyle jest zim do śmierci... i wiosen do wypicia...