O, matko! Ty uwierzysz, ty zawsze uwierzysz,
Że jest gniew, który kłamie, oczy — co nie kłamią,
Że żyją proste słowa, których nikt nie zmierzy,
Ale — o, matko — matko — czy uwierzysz —
Że miłość może ufnie nie otworzyć ramion?
O. matko! Ty zrozumiesz, ty przecież zrozumiesz,
Rozpustę słów i mózgu — i serca milczenie,
Niemy krzyk złotej ryby, przebitej ościeniem.
Ale — o, matko — matko — czy ty umiesz.
Rzucać... — kamieniem?
O, matko! Ty przebaczysz, ty jedna przebaczysz,
Niepopełnione winy, — powszedni chleb grzechów,
I żab, uwięzłych w błocie, pogardliwy rechot,
Wszystko, czego nie było — i to, co być może,
I marnotrawstwo krwi, z żył złotym wypruwanej nożem,
I kłamstwo niepotrzebnych uśmiechów.
O, matko! Ty zrozumiesz — ty przecież zrozumiesz,
Że modlę się do Boga, w którego nie wierzę,
Że krzyżem w miałkim piachu oślepiony leżę;
Tak jak do Ciebie płaczę, zagubiony w tłumie.
Choć wiem, że cię już niema.
— ...I nigdy czołem w kolana twoje nie uderzę...