„robił tłum“, podobała się ogromnie. Przepadał za każdym jaskrawym efektem, za uczuciem, które aktor zwykle przyoblekał w formę nie wulkaniczną, ale epileptyczną, za rozczochraną grozą, o twarzy wykrzywionej wściekle, tubalnym głosie, pianie na ustach i ramionach, rozkrzyżowanych, jak drogowskazy. Lubił taki teatr. Na subtelnych półtonach sztuk, gry, nie znał się. To też to, co lubił, znalazł w tej sztuce. Grano ją con amore, przeszarżowawszy. I z przyjemnością słuchał jak aktorzy w garderobie wynosili sztukę pod niebiosy.
Garrick opowiadał, że prawdę wszystkie sielskie powieści Kraszewskiego nadają się do przeróbki na scenę.
— Ot, macie naprzykład — „Ulana“. Kto ją przyniósł? — pytał, biorąc książkę ze stołu z pomiędzy kilkunastu.
— Ja — odpowiedział Franek.
— Czytałeś ją?
— Nie. Pożyczyłem do rekwizytu na niedzielę i jeszcze nie miałem czasu odnieść.
— Ot! macie Ulanę...
I długo, szeroko rozwodził się nad jej treścią; coby to był za ładny i efektowny obraz sceniczny.
Franek słuchał i wkońcu zapytał ciekawie:
— Czy to trudno, proszę pana, sztukę napisać?
— Spróbuj napisać, to się przekonasz.
Franek roześmiał się jakoś bezdźwięcznie i nieśmiało szepnął:
— Trzeba umieć.
Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.
— 116 —