Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.
— 122 —

tego miał swój kąt własny, gdzie mógł swobodnie robić wszystko, co chciał. Zczasem udało mu się nareszcie znaleźć sposób zaczęcia sztuki. Brał z bibljoteki teatralnej różne dramidła, rozczytywał się w nich i rozpatrywał w ich budowie. Modelem dla niego była „Czartowska ława“.
Szło mu strasznie ciężko, a szczególnie z piosenkami nie mógł sobie dać rady. Nie zdołał zrymować dwóch wierszy. Zostawił je na później. Tymczasem pisał prozą. Przyniósł lampę z teatru, stawiał ją na ziemi, a sam, leżąc na brzuchu, wyciągnięty na posłaniu — pisał. Rękopis leżał na podłodze, jak i przybory piśmienne. Wymęczył już cztery akty, a piąty miał gotowy w głowie. Simonka dnia jednego poszła na kolację, oznajmiając, żeby nie czekał, bo może nie przyjdzie. Ucieszył się, że skończy. Rozradowanie pełne marzeń jaśniało mu w twarzy. Zaraz, jak tylko wyszła, zabrał się do pisania, ale treści gotowej nie chciało mu się przenosić na papier; wolał myśleć, przypominać sobie niektóre sceny i planować wystawę sztuki.
Wstał, skręcił sobie papierosa i w skupieniu rozważał, którzy z jego towarzystwa i jakie role grać mogą. Rozmarzał się. Nie widział niemożebności, niepodobieństwa znikały przed jego roznamiętnioną oporem wolą. Palił papierosy jeden za drugim. Uśmiechał się do siebie, przymykał oczy, i wyobrażał sobie, jak to być może. Przenosił się myślą na scenę, zdawało mu się, że patrzy przez dziurę w kurtynie na salę. Pełna! — szepnął stłumio-