Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.
— 125 —

— Panowie, pany, za mną! Urżnęłam się. A! a! Zampa! Zampusia! ach, jesteś! Pójdź do swej pani, pójdź!
Chwyciła z łóżka małą, czarną suczkę i, potaczając się, biegała od jednego do drugiego.
— Panowie, to jeszcze Mascotta! tak, moja piesa jeszcze Mascotta.
— A ty, donno Anno? — zapytał któryś ze śmiechem.
Aktorka spojrzała na pytającego jakimś dzikim wzrokiem, później zawołała, rozkładając pięść i dmuchając w nią.
— Oho! fiut! i już. Dziewięć w kierach — lepsza! Mascotta! Zampa! Panowie! dobranoc! dobranoc! No macie, całujcie mnie, całujcie, i dobranoc!
Otoczyło ją wesołe grono pijanych, zataczając się, z kapeluszami na tyłach głowy, w gorsach pomiętych, ubraniach porozpinanych, zaplamionych, z twarzami czerwonemi, zezwierzęconemi piciem i żądzą.
— Prędko! — wrzeszczała — prędko!
Przyciskali się do niej ze wszystkich stron i całowali z lubieżnością.
— No dość, dość! pośliniliście mnie! Idźcie do djabła już. Przecież to już dzień!
Popatrzyli na siebie; za wielu ich było. Nikt nie miał ochoty iść pierwszy, sądząc, że sam jeden zostanie.
— Franek! pić mi się chce!
Franek przyniósł wody.