Przynosił codziennie kwiaty i ustawiał w wazonach.
— Poczciwy, dobry, kochany Tumry...
Nie odzywał się, ale coś niezwykłego się w nim robiło. Zdjął spódnicę, została tylko w koszuli. Posągowe jej kształty przez cienką bieliznę rysowały się wyraźnie, ponętnie; piersi, ramiona i nogi obnażone a pełne, jakby nabrzmiałe krwią i pragnieniem rozkoszy, paliły go swoją nagością, odrzynając się dziwnie plastycznie od ciemnego tła sofy.
Zaczynało go opanowywać jakieś drżenie.
— Spódnicę zdejm, zdejm, — wolała, targając koszulę.
— Już zdjąłem.
— Nieprawda, nie! Kłamiesz! zdejm, małpo ty!
Była bliską wpadnięcia w furję.
— Zdejm, słyszysz!
Szczękał zębami, nie widział nigdy kobiety w tej pozycji: nagiej prawie, pijanej — i tak pięknej. A wiedział, że z nią, jak się upije, niema żartów. Mogła śmiać się, płakać, wściekać ze złości, rozbijać wszystko i wszystkich w jednej chwili.
— Tumry, zdejm — nie chcesz?... czekaj!... — i podniósłszy się z trudem, porwała ze stołu butelkę i rzuciła w niego, upadając z płaczem na sofę.
— Władek! och, o mój Boże! Ach! — zanosiła się od łkania. — O ja nieszczęśliwa, śmieją się ze
Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.
— 132 —