Wyszedł do kuchni, nie mógł spokojnie patrzeć. Otworzył okno i starał się pisać — nie mógł. Ciągle czuł ją przy sobie, widział.
Świeże powietrze poranku wracało mu przytomność, skierowało myśli na sztukę. W mgnieniu oka zrozumiał namiętność Ulany — gorączkowo zaczął pisać. Wiele rzeczy przez tę krótką chwilkę, spędzoną tam przy Simonce, zrozumiał, nauczył się. Pisał też krwią i nerwami, wystawionemi na ciężką próbę.
Zegary biły szóstą rano, gdy dopisywał. Skończył.
Skończyły się udręczenia. Odetchnął głęboko, swobodnie. Czuł się ogromnie rozradowanym, szczęśliwym; schował rękopis jak zwykle — do pudełka. Umył się przed studnią i wybiegł na miasto, czuł potrzebę ruchu, powietrza, słońca. Włóczył się tak bez celu, rozmawiając z sobą, uśmiechnięty do siebie, do duszy swej zwycięskiej, zadowolony i szczęśliwy w każdej cząstce swego jestestwa triumfującego.
Wstąpił do teatru, pozamiatał, pouprzątał. Ustawił scenę do dzisiejszej próby. Naszykował zmiany na przedstawienie, pooczyszczał lampy, i pogwizdując, wybiegł za miasto narwać bzu — i poleżeć w słońcu.
Była już dziesiąta, gdy wrócił z pękiem kwiatów do mieszkania. Nastawił samowar i zajrzał cicho do pokoju Simonki. Spała jeszcze.
Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.
— 134 —