Pili, chciała go zapytać, a nie śmiała otwarcie.
— Kto tu był wczoraj — to jest dzisiaj?
Wymienił nazwiska.
— Długo byli?
— Przed piątą poszli.
— Wszyscy?...
— Tak, wszyscy.
— A później co?...
— Rozebrałem panią.
— I?...
— Zaniosłem do łóżka, tak pani kazała...
Ciemny rumieniec powlókł mu twarz, przypomniał sobie doskonale wszystko. Spuścił oczy, nie śmiał spojrzeć na nią, jakby się czuł winnym.
— Uniosłeś mnie? — pytała, widząc jego pomieszanie i sama zmieszana, z obawą czekała dalszych wyznań.
— Uniosłem nawet łatwo, położyłem panią na łóżku, pookrywałem i odszedłem.
— I nic więcej?... nic?... — pytała natarczywie, z hałasem mieszając łyżeczką herbatę. Pamiętała słabo, że całowała kogoś.
— Nic, proszę pani, a cóżby miało być więcej?
— Głupi! o głupi! — wołała, zanosząc się od śmiechu.
Poważniejsze usposobienie uleciało razem z jego oświadczeniem, że „nic“.
— Dlaczego, proszę pani? — zapytał.
Pierwszy raz może w swojem życiu uczuł się dotkniętym.
Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.
— 136 —