jest bydlęciem... — szeptał w czasie przedstawienia, widząc rzucane bukiety na scenę.
Po skończeniu sztuki zabrał tłomok z rzeczami Simonki i poszedł śpiesznie do domu; gnała go niecierpliwość przeczytania jeszcze raz Ulany swojej. Nie zdążył pozapalać lamp, gdy już Simonka z chmarą przyjaciół swoich wpadła do mieszkania. Ustąpił im prędko. Wściekły, że mu przeszkadzają — poszedł nadół. Pod nimi mieszkał jakiś wojskowy, drzwi od kuchni, tak samo jak u nich, wychodziły na schody. Franek znał się z deńszczykiem i niejedną chwilę wolną przepędzał u niego, słuchając dum małoruskich i gry na harmonji.
I teraz tam poszedł. Ponieważ oficera nie było w domu, deńszczyk raźno wyśpiewywał, przygrywając sobie jednocześnie. Nie upłynęło i pięciu minut, rozległo się stukanie we drzwi.
— Franek! Wychodzę, drzwi otwarte — wołała Simonka, wiedząc, gdzie zwykle o tej porze siedział, jeśli nie był w mieszkaniu.
— A idź do djabła! — mruknął i pogrążył się zasłuchany w smętnej melodji.
Siedzieli tak z godzinę, nie mówiąc do siebie ani słowa. Franek rozmyślał o swojej Ulanie, o śpiewach, jakie potrzebował jeszcze napisać, i rozważał, czyby nie były dobre takie pieśni, jak ta, którą słyszał.
Dzwonek zadźwięczał u bramy. Grający zerwał się na nogi i nadstawił uszu.
Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.
— 138 —