Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.
— 11 —

w błoto, a jest łajdactwem uwieść kobietę naszej sfery — co? Jakiegoż to gatunku etyka?
— Ależ to jest to, a jednak grubo nie to — szepnął któryś z obrońców dobrych obyczajów.
Reszta słuchała zmieszana.
— To jeszcze gorsze, tysiąc razy gorsze łajdactwo.
— Dajmy spokój rozprawom, nie miejsce na wykłady moralności niezależnej. Gdybyś zaprosił nas do siebie, postawił dobrego wina, dał na deser coś pikantnego, to możnaby szerzej pomówić.
Umilkli. „Zamglony filozofją“ usunął się trochę na stronę, przez usta wił mu się smutny uśmiech i oczyma ślizgał się po twarzach obecnych. W drugim końcu sali starsi mężczyźni podniesionemi głosami rozprawiali o gospodarstwie. Kobiety szeptały pomiędzy sobą i lustrowały się wzajemnie. Gospodarz domu wychodził co chwila i wracał, rozmieniając swój ból przed każdym, kto go tylko chciał słuchać: opowiadał wciąż najdrobniejsze szczegóły wypadku i śmierci, zalewał się żałością, i taki szczery ból drgał mu w głosie, leżał w zmiętej, poczerniałej twarzy, że choć ich to nudziło, słuchali przez szacunek. Chwilami robiło się cicho, a wtedy prócz modlitw, dochodzących niewyraźnym szeptem z drugiego pokoju, słychać było plusk deszczu o szyby i głuchy, bełkotliwy szmer wody, spadającej rynnami. Wiatr czasem z większą siłą szamotał gałęziami drzew i wymiatał z kałuż wodę,