— Ja ta nie wim co, ino to, ze paninka je ślachecko, a jo chłopski.
— Madam mówiła, że przecież to wszystko jedno.
— Jedno to pewnikiem i nie jest, bo ślachta ma grontu więcy, kiej chłopy, i ucone są, i ubier mają insy, i całkiem inacy żyją.
— Witek, a czemu ciebie twoja mama nie posłała do szkoły?
— A bo matula pinindzy ni mają, i bez to głupim chłopem ostanę.
— A jakbyś miał pieniądze, Witku?
— Jakbym miał, paninko, tobym się wszyćkiego, co się ślachta ucy, naucył, ubier se sprawił ślachetny, grontubym kupił od Kłęba, abo i od Gulbosa, jakby chwaciło, kunie miołbym, krowy miołbym i taki gospodoz byłbym, coby me gromada obrała na pana wójta, i kiedyby było potrza, to baldach niósłbym se w kościele nad dobrodziejem — i uśmiechał się słodko.
— Ta madam, to mi każe zawsze siodłać kuca Władkowego, a on tak lizie, lizie jak cielę — co, nieprawda, Witek?
— Juścić, że prowda, paninko.
— Jak już dorosnę, to będę jeździć tatkowemi końmi — co, nieprawda, Witek?
— Hale! ogiery, paninka nie poradzi.
— To ty będziesz jeździć ze mną — co, nieprawda, Witek?
Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.
— 152 —