— Tosiu! Tosiu!
Drgnęła, zaczęła odmieniać jeszcze prędzej i biegła do domu. Strach ją ogarniał. Dojrzała pomimo pośpiechu nauczycielkę, stojącą na ganku od ogrodu, więc jeszcze spieszniej obiegła dwór i wpadła na podwórze, zdążając do frontowego wejścia i powtarzając sobie bezustannie.
„J’aime, il aime. Tu aimes, vous aimez. Nous aimons“ i t. d. Nie mogła spamiętać i zamilkła, bo zobaczyła matkę, stojącą na ganku i przypatrującą się jej uważnie.
Odrazu poznała, że jeździła, bo Tosia miała włosy potargane, sukienkę zmiętą, podartą — żółte pantofelki zawalane torfiastym gruntem rowu, więc tylko krótko spytała:
— Gdzie Madam?
— Nie wiem, mamusiu. Ja... byłam w parku... uczyłam się lekcji... nie widziałam... — tłumaczyła się, drżąc ze strachu i niespokojne, bojaźliwe, a pełne prośby o przebaczenie oczy zwracała na matkę.
— Pokaż książkę.
Dziewczyna zbladła i zaczęła odruchowo znowu odmieniać przypadki.
— Co miałaś zadane?
Tosia wskazała.
— Mów. Tylko pamiętaj!...
Wystraszona surowością głosu matki, zaczęła coś bełkotać.
Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.
— 154 —