— Mów wolno, wyraźnie! — syknęła matka, z trudem powstrzymując gniew.
— „J’aime, il aime. J’aime, j’aime“ — trzepała zgorączkowana, nie wiedząc, co mówi.
— Jeszcze raz powtórz! — i ścisnęła mocniej trzymaną za plecami dyscyplinę.
Tosia dojrzała ten ruch, zapowiedź czegoś gorszego, i ścierpła, rozszerzonemi, ogłupiałemi ze strachu i przygnębienia oczyma patrzyła, nie mogąc słowa wykrztusić.
— To tak się uczyłaś! To ja na to trzymam nauczycielkę, żebyś ty nic nie umiała! W parku się uczyłaś?
— Tak, mamusiu — szepnęła cichutko, przez łzy.
— Nie kłam, nie prawda! — i uderzyła ją przez plecy rzemieniami.
Dziewczyna zdenerwowana do ostatka, z ogromnym płaczem, trzęsąc się z bólu i rozżalenia, rzuciła się na kolana przed matką.
— Mamusiu! mamusiu! — błagała nieprzytomnie.
— Ty szelmo, będziesz się z pastuchami bawiła, ja ci dam chamów, ja z ciebie wytłukę tę przyjaźń! Masz dziesięć lat i jednej rozmówki francuskiej nie umiesz, dwa lata grasz gamy. Ty wyrodku obrzydły, z dziewkami się bratać, z chamstwem się bawić, z Witkiem jeździć! Ja ci dam, ty potworze. Ty! — i okładała ją coraz silniej ze wszystkich sił.
Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.
— 155 —