Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.
— 12 —

zasłaną liściem i słomą. Zimno było przejęte wilgocią. Czekanie już się przykrzyło wszystkim.
Wreszcie przyjechali oczekiwani. Siostra zmarłej z mężem i Antoni. Gospodarz przywitał rodzinę z roztargnieniem, a rzucił się na szyję przyjacielowi. Uśmieszki drwiące, jak błyskawica, przemknęły po twarzach młodzieży. Zrobił się rumor przygotowań. Księża śpiesznie nadziewali komże. Otworzono naoścież drzwi do dużego pokoju, pełnego ludzi dworskich i chłopów ze wsi; na środku, na pewnem podwyższeniu, w gąszczu palm stała trumna otwarta, zarzucona białemi astrami, smutnym kwiatem jesieni. Przysłonione okna rzucały mrok, w którym światło świec wydawało się jeszcze żółciejszem. Zapach kadzideł rozwłóczył się w białawym, potarganym obłoczku dymu. Posępność wyzierała z każdego kąta i z każdej twarzy biła surowością i załzawieniem. Jakaś żałość cicha, niezmiernie ostra, drgała w przyciszonych głosach. Te proste dusze chłopskie były jak przypłaszczone znękaniem i grozą; jakiś ból tępy niemocy i trwogi zarazem świecił im w oczach, wlepionych w zmarłą. I ta świadomość zbiorowa własnej niemocy wobec potęgi śmierci tłoczyła im mózgi bólem i odrętwiała.
Pokój zaczął się napełniać coraz więcej.
— Patrz, to ona! — szepnął mąż, wskazując Antoniemu trumnę.
— A... — postąpił bliżej i wpił się wzrokiem w twarz leżącej. — A! — wyrzucił jeszcze i czuł,