— Idź spać. Jo tam przyńde, przyniese ci śtucke z obiadu, idź, bo jesce ta morówka przyjdzie i dołoży ci co.
— Przynieśta matulu i lo suki.
Poszedł, gwiżdżąc i nawołując cicho:
— Finka! Finka!
Obszedł wszystkie kąty podwórza, a suki nie znalazł, ale usłyszał od strony młyna jakiś szum i krzyki, więc tam pobiegł.
Droga z przed dworca szła bokiem zabudowań gospodarczych i minąwszy je, obiegała po nasypie, w półkole zatoczonym, ogromny staw, trzymany groblami wysoko, przechodziła obok młyna, stojącego już w łąkach, przerzucała się przez upust i szła ku wsi, wyciągniętej w długą, porozrywaną linję. Młyn stał nisko, szczyty jego dachów były na poziomie wody.
Choć mrok był coraz gęstszy, Witek dostrzegł na grobli wprost młyna gromadę ludzi, rozbiegających się na wszystkie strony i czepiających się to drzew, to płotów, i jakieś krzyki trwożne, pomieszane, przecinały powietrze. Upust był otwarty i stawidłami woda z szumem rzucała się na dół z jakiejś dziesięciołokciowej wysokości, biła w brzegi olbrzymiemi, płaskiemi falami, obryzgując pianą drogę. Nie mogąc się pomieścić w łożysku rzeczki, wystąpiła z brzegów, szeroko rozlewając się w niziny. Chłopak się rozglądał i zobaczywszy sukę, biegnącą naprzeciw, krzyknął:
— Finka! Pódź tu!
Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.
— 160 —