Ta strona została uwierzytelniona.
— 165 —
żyła się w jakimś przedzgonnym dreszczu, potem zaczęła drżeć cała i nogami drapać, bezsilną gębą chwytała to szczeniaki, to Witka, skomlała cicho — polizała chłopca i dzieci, zawarczała przeciągle i skurczona skonała.
Witek już nie usnął, i ogrzewając własnem ciepłem skostniałe psiaki, szeptał:
— Bidoki, siroty! Przeniesła waju bez rzyke do mnie, to lepse, kiej drugi człowiek.
Rano, gdy wyganiał źrebaki na pastwisko, wsadził szczenięta sobie za pazuchę, ostrożnie je ułożył i z jakimś ojcowskim akcentem w głosie powiedział:
— Nie bójta się, jo wos wymamcę, bedzieta i wy jesce obganiać źruboki albo i śwynie...