Przed miesiącem prosił go jeden z kolegów do siebie na święta; miał jeszcze napisać, ale nie napisał. A on tak się szykował, tak sobie obiecywał po ludzku tam je spędzić — i nie uważał, że ten kolega nie ponowił zaproszenia listownie, tylko się postarał o urlop i teraz miał jechać — ale poczuł jakieś wahanie, niepewność, i rodzaj wstydu go przejął.
— Dlaczego on nie napisał? — myślał z coraz większą przykrością. — Może nie chce...
— Prose pana! Starse państwo z paninkamy przyjechały, niech pon idą.
— Panie Stanisławie, zastąpcie mnie przy aparacie na chwilę; skoczę do domu, przywitam się, podzielimy się opłatkiem, i za chwilę będę zpowrotem — prosił telegrafista.
— Dobrze — i zaraz usiadł przy aparacie.
— Dobrze, ale dokąd ja pojadę na święta? do kogo? — szeptał do siebie, i zwolna jakiś tępy ból osamotnienia przesączał się do duszy. — Dokąd ja pojadę na święta? — i leciał myślą w świat, ale nie było takiego punktu, gdzieby się mógł zaczepić, nie było takiego miejsca, gdzieby mógł pojechać, nie było takich dusz, któreby go oczekiwały. Nic, pustka zupełna.
Aparat zaczął gwałtownie przywoływać. Dał znak, że jest, wyciągał papierową wstęgę i czytał: „Serdeczne życzenia wszystkim z Bolimowa”.
— Może Józiek prosił mnie tylko, ot tak sobie, przez grzeczność... — myślał.
Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.
— 173 —