Pociąg przyszedł, i cichą stację zalał gwar, bo masy ludzi wysiadły, i drugie tyle czekało na peronie. Kubicki przyglądał się gorącym przywitaniom, pocałunkom, słuchał radosnych okrzyków i zaciął mocniej jeszcze usta i wszedł do pociągu. Pociąg był literalnie zapchany. Przechodził wagony, ale wszędzie był tłok nie do opisania. Wszędzie pełno było kobiet, dzieci, tobołów, paczek, twarzy uśmiechniętych, postaci wyświątecznionych i gwaru. Wszyscy rozmawiali, i ze wszystkich oczu biła radość, i wszystkie usta śmiały się w oczekiwaniu.
Zatrzymał się na balkonie ostatniego wagonu i kiedy już pociąg ruszał, zeskoczył i nie pojechał.
— A niech to pioruny! Pies ma choć budę i gospodarza — a ja... — syknął ze złością, poszedł do bufetu i pił kieliszek po kieliszku.
Przychodzili tam różni znajomi, witali się, zamieniali po kilka słów obojętnych i odchodzili; on siedział wciąż, bo miał jakąś ukrytą na dnie serca nadzieję, że może go który zaprosi do siebie na wigilję — ale nikt nie prosił.
Słońce się już zaczerwieniło od zachodu, gdy się on podniósł, kupił jeszcze w bufecie butelkę wódki i różnych drobiazgów i powlókł się zpowrotem do domu. Nad śniegami mżył się mrok, w głębiach drgały opale, zachód był powleczony złotem i purpurą, gdy dochodził do swojej siedziby. Nie zważał na nic i nic nie widział... prócz tego, że jest sam na świecie.
Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.
— 175 —