męki niewypowiedzianej, a zacznie wyć z rozpaczy bezsilnej, jak zwierzę, osaczone ze wszystkich stron — lub padnie i umrze.
Widział ją teraz taką, jaką pozostawił odjeżdżając, niby spokojną, a z płomieniami w oczach. Ten śpiew księży przypomniał mu jej głos niski, przenikał przypomnieniem uścisków ostatnich i wydobywał ukryte aż dotąd w mózgu ostatnie jej słowa pożegnania: „Spotkamy się! Spotkamy!“ Powtarzał je odruchowo i szukał w kieszeni listu, który mu wręczono na stacji — listu od niej... Nie czytał go, bo się bał i nie miał jeszcze sposobności.
— Ja ją zabiłem, ja! — pomyślał i aż drgnął ze strachu nagłego. — Zabiłem ją!... snuło mu się ciężko w mózgu i czuł rozlewanie się po sobie czegoś strasznego, jakby grozy nad sobą i wstrętu. Obrazy przeszłości znikły prawie raptownie, ale tam — pod czaszką nie miał już nic, prócz odbicia jej twarzy, i zdawało mu się, że mu mózg rozsadzi ten jej wyraz bolesny ust, ten spokój bolesny, jakby złorzeczący światu. Jakiś wir, pełen olśniewających skrętów myśli przerywanej, chaos rozprzęganej osobowości, zgiełkliwość szaleństwa czuł w sobie...
Śpiewy ucichły na chwilę. Otwarto szeroko drzwi do sieni, strumień szarego jesiennego światła wpłynął z ogrodu i zalał pokój. Kobiety wybuchnęły spazmatycznym płaczem. Odstawiono kwiaty, aby zabrać trumnę. Rodzina rzuciła się do pożegnań ostatnich z krzykiem bolesnym. Przybito wieko wśród rozdzierającego płaczu. Zmieszane
Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.
— 15 —