Ta strona została uwierzytelniona.
— 187 —
— Panie zięciu!... Wio! psiachmać, wio!...
— Marcysia, kochasz mnie? — szeptał Kubicki nic już nie słysząc.
— Stachno... mój... Stachno... — odpowiadała miękko i pochwyciła jego rękę i całowała długo, a potem nic nie mówili, tylko oczy im się śmiały, i dusze, rozbrzmiałe miłością i szczęściem, leciały w świat wyiskrzony.
I byli tak szczęśliwi, szczęśliwi, szczęśliwi...