Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.
— 19 —

by spokojniejszym. Obejrzał się za siebie pierwszy raz przytomnie i spotkał oczy wszystkich. Obserwowano go nieustannie; zrozumiał to zaraz. Mąż zmarłej ujął go pod ramię z serdecznością przyjaciela — obejrzał się bezwiednie po raz drugi, i wydało mu się, że widzi na twarzach złośliwe uśmiechy; coś jak upokorzenie go przejęło, bo wysunął delikatnie rękę i odszedł. Czuł, że nie powinien iść razem z tym biedakiem, nie powinien przyjmować oznak przyjaźni.
— Nie powinienem! — powiedział sobie surowo i wyczuwać zaczął jakąś pustkę w sobie, jakąś nicość wszystkiego i żal jakby do siebie. Nie widział nic przed sobą i ta samotność i bezcelowość życia przyszłego, jak błysk nagły, oślepiła go na chwilę. Ta śmierć kochanki wytrąciła go z równowagi, odebrała mu spokój i obojętność, w jakiej już prawie zastygał, otworzyła przyschłą ranę. Teraz wiedział, że już do tych utraconych dóbr egoizmu nie potrafi wrócić, bo ta twarz zmarłej będzie się zawsze snuła przed nim, a te jęki bólu przyjaciela są nie do zapomnienia. Znał siebie, więc rozpacznie myślał: — Co ja pocznę? — i coraz dotkliwiej czuł gorycz samotności i opuszczenia.
Szli teraz lasem. Mary wspomnień obsiadły mu duszę i kołysały czarami.
— Ach, ten las! ten las! Co drzewo, co polanka, to przypomnienie, to chwila przeszłego szczęścia, to jakiś boski ton tej przerwanej melodji ich miłości.