— Z Władkiem siądę i przyjedziemy do ciebie. Mam z nim interesa pewne. Niech sobie odjadą, pojedziemy ostatni — szepnął i pożegnał się ze wszystkimi.
Pojechali ostatni. W lesie zaproponował, aby zejść z bryczki i iść pieszo; chciał swobodnie pomówić. Zeszli i poszli ścieżką, wiodącą naprzełaj lasu, konie wysławszy przodem. Szli w milczeniu. Pierwszy zaczął Władysław:
— Bałem się o ciebie; sądziłem, że ci zbraknie odwagi przyjechać.
— Bałeś się o moją uczciwość.
— Tak. A przyjazd był twoim obowiązkiem.
— Bodajbym był nigdy nie odjeżdżał... ach, gdyby nie konieczność...
— Nie mów, znam to, co ty teraz cierpisz, bo kochałem sam.
— A teraz?
— Nie kocham. Rozdziałem serce z pięknej szaty i oblokłem je w lepszą: w obojętność.
— Nie mówiłeś nigdy o tem.
— Tobie sprawia ulgę wypowiedzieć się, a mnie zatopić w sobie.
— Nie kochała cię?
— Kochała bardzo, ale jeszcze więcej klasztor i Chrystusa, bo się Jemu poświęciła. Tak mnie przedstawili, że ta biedna dusza zlękła się moich pojęć.
— Boli cię wspomnienie?
Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.
— 24 —