— Prawie że nie można, bo zdaje się, że tylko w spokoju jest szczęście.
— To wszystko nic, ale gdyby nie ten ból wstydu, co mnie przepala!
— Czy on wie co?
— Nie zniosę jego przyjaźni, nie wytrzymam gdy mi zacznie tak poczciwie, ufnie spoglądać w oczy, tak po bratersku ściskać — oszaleję, cisnę mu w twarz prawdę. Niech mnie nienawidzi, przeklina, niech mnie zabije, ręki nie podniosę na obronę — wolę śmierć, byle się ta męka udawania, to okropne dręczenie upokorzeniem skończyło. Dosyć mam kłamstwa, dosyć!
— Nie możesz tego zrobić. Czy pomyślałeś, czemby było to twoje wyznanie dla niego? Nie, nie!... musisz cierpieć, nie wolno ci tego robić, byłoby to naprawdę zbrodnią...
— Ach, gdybyś czuł, co się dzieje we mnie!
— Mój drogi, jeśli nie możesz sobie wszystkiego, co się stało, wytłumaczyć wprost potrzebą własnego szczęścia, to cierpieć musisz, a jemu wprost przez litość, przez ludzkość nie powiesz ani słowa. Nie wolno ci obdzierać biedaka z ostatniego dobra — ze złudzeń. Jest to twój ludzki obowiązek.
— Jeśli tu żyć będzie, co począć?
— Pchać będziesz swoją taczkę do końca. Zaczep się o co bądź myślą, włóż w jakąś pracę czy ideę całego siebie, a zapomnisz powoli.
— Ale w co? czy jest coś takiego, czemuby warto się poświęcić?
Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.
— 26 —