Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.
— 37 —

dziwną rozkoszą, ale tylko chrapanie Kurońskiego rozlegało się jednostajnie, deszcz pluskał w okiennicy, a koguty piały gdzieś w czworakach. Usiadł na łóżku, bo sen odleciał go zupełnie, wsłuchiwał się w siebie — ten płacz ciągle brzmiał w nim i rozbudzał, zbudził nawet miłość ojcowską.
— Moje! moje! — myślał, i jakiś uśmiech wewnętrzny miłości nagłej rozjaśnił mu twarz; powstawało w nim pożądanie pieszczot tej istotki, przyciśnięcia do siebie i przelania wszystkich czułości na tę ukochaną główkę. Zapragnął kochać i być kochanym. Wszystko co wycierpiał, co przeżył, jakby się oderwało od niego i stoczyło w niepamięć, tak zajaśniało mu w sercu to dziecko. Dostrzegł cel w szarej i bezcelowej dotychczas egzystencji. Tak się to jego ojcostwo rozbudziło w nim nagle, tak go porwało czarem, tak rozpłomieniło radością potężną, że ani pomyślał, iż nie ma żadnego prawa, i, ciągniony nieprzepartą siłą serca, wszedł do pokoju. W przyćmionem świetle lampki odrazu zobaczył śpiącą, przyklęknął przy łóżeczku i skierowawszy blady promień na zarumienioną snem twarzyczkę dziecka, pożerał ją wzrokiem. Dziewczyna spała niespokojnie, łkała przez sen, a jemu na myśl nie przychodziło nawet, aby odejść. Klęczał jak przykuty. Przebudziła się znowu i ujrzawszy nad sobą twarz obcą, rozpłakała się. Uspakajał ją pieszczotą, dziecko umilkło, lecz wybite ze snu, patrzało żywo czarnemi oczkami. Potem wyciągnęło rączki i z jakimś lubym uśmieszkiem szepnęło: