Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.
— 39 —

łączyły się w pełny obraz i odkrywały przed nim prawdę przerażającą, że stał bez ruchu, bez tchnienia, skamieniały ze zgrozy. Załamywał się w sobie od strasznego poznania. Huragan bólu, nienawiści, przerażenia wrzał w nim, nie mogąc sobie znaleźć ujścia.
— Powiedz, Zosiu: tata! powiedz, złote dziecko, powiedz, aniołku! — błagał Antoni.
Kuroński słyszał w sobie czy też obok siebie jakiś syk szczególny. Zastygał w spokoju martwienia i abnegacji nagłej. Tak go przeraziło to poznanie, tak silnym był cios, że stał jak trup, bez czucia, był bliski śmierci lub szaleństwa. Postąpił kilka kroków, chciał coś mówić, ale nie potrafił wyrzec słowa z zatkanego bólem gardła, wybełkotał coś niewyraźnie.
Antoni usłyszał, podniósł głowę i zbladł śmiertelnie, oczy ich się spotkały i wżarły w siebie do głębi.
— Tata! tata! — wołała Zosia radośnie, zobaczywszy ojca.
Antoni podniósł się, z dzieckiem na ręku. Objął go dziki, zwierzęcy strach: Kuroński był straszny poprostu; nie mógł patrzeć na jego twarz skamieniałą, trupią, bo zdawało mu się, że oderwie się od kadłuba i uderzy w niego z całych sił nienawiści, bo palił oczyma, taka z nich biła pogarda bezbrzeżna i rozpacz. Stał zgięty, jak do skoku, wyprężony, że aż mu mięśnie znać było przez cienką bieliznę, skurczone palce aż drgały do chwytania za gardło