szczęściem, przejmowała mu serce drżeniem wesela, omotywała mózg marzeniami, dyszał nią, jak i wszystko, co go otaczało. Nie zdawał się tylko wiedzieć o tem świadomie, bo wciąż chodził, przystawał, przepatrywał ulicę miejską i aleje parku z niecierpliwością, a czasami, niby obłoki szarawe, przysłaniała mu duszę obawa przed zawodem.
Po raz setny spojrzał na zegarek.
— Ósma, dopiero ósma!
I znowu rozpoczął wędrówkę po parku. Nic nie myślał, bo ta słodka, denerwująca troska czekania na ukochaną nękała go dziwnie obezwładniająco. Prześlizgiwał się tylko wzrokiem po wszystkiem — i biegł myślą aż tam, gdzie ona, i spochmurniał wnet, bo jakby ujrzał poprzez przestrzenie dobrą, przyjacielską twarz jej męża.
— Mąż — szepnął — gdyby nie ten mąż!...
Naraz zadrżał, zadygotał cały w sobie, wszystkie tętnice zahuczały mu z gwałtownością — zaledwie mógł oddychać, tak serce biło mu w cichem tempie pianissima zachwytu. Wzrok mu promieniał, ramiona mimowoli wyciągnęły się. Chwila jeszcze! — Widzi, jak ona bojaźliwie idzie woddali. Druga chwila, spotykają się już oczyma, całują spojrzeniem...
— Ello! moja ukochana Ello! — szepcze — i są już przy sobie. Serca przestały im bić, usta oniemiały ze szczęścia, dłonie złączone drżą, a oczy zatopione w sobie, śpiewają hymny miłości, upojenie zda się tworzyć świetlany nimb nad nimi. Tłum
Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.
— 46 —