— O nie! — zawołała gorąco. Roześmiali się, zaglądając sobie głęboko w oczy.
— Kocham!
— Kocham! — odpowiedziała namiętnie. I uśmiechnięci, swobodni, przytuleni do siebie ramionami, prawie pobiegli środkową aleją. Uniesienie oczekiwanej rozkoszy rozlewało po nich prąd denerwujący. Tacy się czuli szczęśliwi! Świat był tak pięknym! Miłość tak słodką! Pocałunek tak potężnym! Szeptali półgłosem. O czem? O czem kochankowie mówią? O czem dwa ptaki świergoczą przytulone do siebie miłośnie? O czem gwarzą serca w rozradowaniu, dusze w zachwycie? O czem? Wybuchali śmiechem dźwięcznym, metalicznym, śmiechem bez troski. Wyrywały się im z serc słowa bez myśli, a znaczenia pełne, okrzyki, w które dusze kładli, rzucali spojrzenia, pełne pocałunków i obietnic, uśmiechy były niby promieniowania. A echa tej brylantowo-skrzącej się kaskady młodości i szczęścia brał wiatr i niósł w przestrzeń błękitną, słońcu, kwiatom, co rozchylonemi kielichami wchłaniały światło; brali coś z tej pieśni i ludzie, dążący we wszystkie strony parku, aż przystawali oglądać się, z przerażeniem zgorszenia jedni, z uśmiechem smutnej ironji — drudzy, na tę parę tak szczęśliwą, od której biły płomienie życia i miłości. A oni szli bez troski, jak uosobienie wiosny, i ani dbali w tej chwali, że przyślepłe oczy tłumów znajdowały ją zbyt bezczelnie piękną.
Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.
— 49 —