szukania drugich ust wśród bełkotu i pijackiej czkawki. Nie było już ludzi, tylko jakaś mieszanina rozpętanych żądz, instynktów, bydlęctwa, poruszała się w bezkształtnych formach i porykiwała z uciechy dzikiej, rozkiełzanej z człowieczeństwa.
Zaczęto tańczyć, śpiewać, wybijać takt krzesłami, tłuc zwierciadła i tarzać się w delirjum po dywanie. Krzyki schrypnięte, głosy podobne do syków zduszonych, gamy obłąkanego śmiechu, spojrzenia szkliste i nieprzytomne, pocałunki namiętne — krzyżowały się, zrywały nagle i opadały w chaotycznej gmatwaninie.
Jerzy wyszedł, nie czekając końca bachanalji. Schodził wolno po schodach i na szelest jakiś odwrócił głowę. Z góry szła szybko jedna z kobiet. Balowy strój miała pomięty i poplamiony a w oczach ogromnych jakąś prośbę. Przystanął. Zatrzymała się przy nim i jakaś bezradność, płynąca z nieśmiałości, musiała ją przejąć, bo mówiła bez związku, czerwieniła się i ściskała nerwowo poręcz, nie patrząc mu w oczy.
— Wołałaś mnie — spytał, łagodnie patrząc na nią.
— Tak, chciałam się spytać, chciałam... — szeptała pomieszana, drąc nerwowo rękawiczki.
— No, mów, czemuż się wstydzisz?
— Chciałam iść z panem. Zabierz mnie ze sobą — dodała szybko z jakąś odwagą wysiloną i sztuczną, zarzucając mu ręce na szyję. Spojrzał zimno i odsunął ją pogardliwie.
Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.
— 68 —