— Wczoraj! dzisiaj! jutro! a razem nic — mgnienie, błysk, co się rozwiał w mrokach nieskończonych — wczoraj! a może miljon lat temu? — myślał z wysiłkiem.
To wczoraj, po gwarnej uroczystości zaręczyn urzędowych, siedział w zacisznym buduarku z narzeczoną. Pamiętał, widział teraz jej oczy czarne, twarzyczkę zarumienioną wzruszeniem, piękną i taką dobrą. Milczeli, znużeni śmiesznym ceremonjałem i jakby wstydząc się przed sobą obłudnej komedji, jaką grali wszyscy przed wszystkimi. Te słówka ciotek, rodziny, przyjaciół, spojrzenia drwiące znajomych i jakby obmacujące jej postać, sprawiały mu przykrość i obrzydzenie. Mówili potem ze sobą cicho, a jemu ani nie drgnęło serce żywiej do tej wybranej, oceniał zimno jej wdzięki, sposępniał, i jakaś gorycz zaczęła mu się sączyć do duszy. Matka kilka razy przychodziła do nich, zamieniała kilka słów i odchodziła z uśmiechem zadowolenia i dumy, bo to jej dziełem było to małżeństwo. Dawała synowi żonę bogatą i wytresowaną u sercanek. Słyszał, jak jej wszystkie zacne, obsiadujące kanapy matrony, winszowały takiego nabytku. W salonie dyskretne śmiechy i szepty dźwięczały wymuszone fałszywą nutą. A dziecko, co obok niego siedziało, ze szczebiotem chyliło główkę ku niemu, i z ufnością naiwną powierzało życie swoje i przyszłość nieznajomemu. Nie kochał jej, była mu zupełnie obojętną, jak tysiące kobiet spotykanych na ulicach, ale czuł, że to stworzenie go kocha
Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.
— 71 —