Kto poznał, że mętne i splugawione są ścieki powszechne, niech nie pije, niech ma odwagę szukać i znaleźć sobie kryniczne zdroje w odległych oazach — lub niech umrze.
Jerzy nie widział nigdzie przejść ani żadnego sposobu wyślizgnięcia się z pod miażdżących kół losu, stracił instynkt samozachowawczy, więc z rozkoszą otwierał sobie głuchą i ciemną furtkę śmierci — byle tylko uciec.
Przywlókł się do mieszkania zmęczony ogromnie i jakby w agonji. Nie było w nim nic, coby go mogło zachwiać w postanowieniu. Czuł się jak w obręczy, z której nie było wyjścia.
Chodził po pokoju bezmyślnie. Potem otworzył okno i wyjrzał na świat, patrzył chwilę w te mroczne głębie przestrzeni, co się srebrzyły drganiem gwiazd i ciągnęły nieprzeparcie ciszą i jakby obietnicą spokoju. Zegary biły na mieście godzinę, ocknął się. Siadł, aby napisać ostatnie listy do swoich, ale zaraz odsunął papier i dał spokój.
— Poco? Nie zrozumieją — a litości nie potrzebuję. Bez przedśmiertnego ślinienia się potrafię skończyć — a równocześnie majaczyły mu w mózgu jakieś strzępy zapomnianych twarzy, scen, rozmów.
— Widma! upiory! przepadajcie! Zaraz was obrócę w nicość, zaraz, tylko ten zbiornik głupstwa kulą rozsadzę — i śmiał się cicho w jakiemś głęboko nienawistnem zadowoleniu, że może zniszczyć, gdy zechce, ten cały świat, gnieżdżący się pod czaszką.
Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.
— 76 —