— Masę rzeczy kupiłam dla was. Odżyłam tem szczęściem twojem. Będzie nam bardzo dobrze we troje, zobaczysz. Wróci mi młodość przy was i zdrowie. Kiedyż ślub stanowczo?
— Nie wiem jeszcze, jeszcze — mówił wolno, bo mu jakieś łkanie zapychało gardło.
— Tobie coś jest? — spytała matka i uniosła się trochę na pościeli, wpatrując się badawczem spojrzeniem w jego twarz sinawą.
— Zdrów jestem, mamo.
Silił się na spokój, ale głos mu łkał lekko.
— Połóż się, jesteś zmęczony.
Przyciągnęła go do siebie i ucałowała z głęboką macierzyńską miłością. Pochylił się i jakaś ostatnia, zdradziecka i paląca łza stoczyła mu się na jej ręce. Już był w drugim pokoju, gdy matka jeszcze zawołała:
— Jerzy! ty coś ukrywasz przede mną? — I miała w twarzy i w głosie jakiś głuchy niepokój i trwogę bezwiedną.
— Nie, mamusiu. Spać mi się tylko chce.
Przesłał od ust pocałunek jej profilowi, słabo się rysującemu w półmroku sypialni na białem tle pościeli i wyszedł, przymykając drzwi starannie.
Stał czas jakiś na środku swego pokoju z ponurym błyskiem źrenic i jakby z bólem odrywał się, szarpał ostatnie włókna, jakie trzymały jego serce; jakiś nerwowy kurcz ścisnął go, że zaczął łamać ręce spazmatycznie, ale oderwał się.
Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.
— 79 —