Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.
— 83 —

Cisza jeszcze panowała niezgłębiona, ale ta cisza, w której wyczuć można wszystkie napięte struny gwaru dziennego, które tylko czekają, aż na nich zagra słońce.
Kiedy wszedł na szczyt wzgórza, ujrzał wynurzające się z głębin bezrzęsne oko słońca, jakby zapatrzone czerwoną źrenicą w świat siny, omotany oparami.
Stanął zdziwiony niespodziewanem spotkaniem, i gdy buchnęło ogniem, gdy się rozpaliło w każdej kropli wody, uderzając w ziemię wichrami płomieni — ocknął się z martwoty. Poczuł w sobie drganie ciepłe i przejmujące tego światła. Nie umiał zdać sobie sprawy z tego, co się z nim dziać poczynało. Nie myślał zresztą o niczem, bo nie było w nim miejsca na myśl jaką bądź, wobec tego olśnienia nadzwyczajnego, jakie go zatopiło gwałtownie, wobec tego spotkania się pierwszy raz w życiu z przyrodą oko w oko.
Maj był, to znaczy wiosna, zieleń, kwiaty, śpiewy, upojenie radości powszechnej: to hymny wszystkich serc, to wrzenie dziękczynne dusz kontemplujących cuda, to szał życia gwałtownie rozwijającego się.
Jerzy szedł ścieżyną, wijącą się wśród pól obsianych. Szedł jakby oceanem błyszczącej rosą zieleni. Taka wonność biła z tej ziemi ogromnej, ze zbóż falujących, z łąk rozkwitłych płynął taki ożywczy strumień siły i radości powszechnej, że zaczęło mu się trząść serce z nadmiaru wyczuwania.