Jerzy porównał ich z temi gruszami, co obsiadły pola jak opiekunki, i chwyciwszy się głęboko matki ziemi, sączą zwolna życie i zwolna druzgocą słabszych, a przez to wieki trwają.
Ni smutków wielkich, ni radości, pragnień ani rozczarowań wielkich. Wegetacja surowa, ale czująca samą rozkosz w istnieniu i bezmyślnie, instynktowo dławiąca wszystko, co staje na przeszkodzie rozwojowi własnemu. Życie natury ślepe i bezlitosne — walka ustrojów słabszych z silniejszemi, nie milknąca nigdy...
I znowu zaczęły mu się rany zabliźnione krwawić. Ból tępy, nieświadomy, ból przed ulegnięciem w walce i nicestwem, nękał go do głębi.
Usiadł na jakiejś przyzbie i zapadł w głęboki stan rozmarzenia. Ruchome, falujące masy zbóż, ciepło, woń jabłoni, cisza, czysty błękit przestrzeni i ta słodka melancholja, z pól płynąca, kołysały go, śpiewały mu pieśń kojącą a tak pełną czaru niewypowiedzianego i jakiegoś lęku, iż uczuwał niejasno, że zamiera, że ta ziemia, te łodygi zbóż, ten pieszczący powiew wiatru, przenikają go i wypijają mu życie, czarują go cudami, a zwolna rozdzielają jego „ja“ pomiędzy siebie. Wstał raptownie i poszedł ku lasowi.
Nie rozmyślał, poco tam idzie, ale ile razy bezwiednie wsunął rękę w kieszeń i dotknął się rewolweru, przenikał go zimny dreszcz przytomności.
— Trzeba umrzeć! — szeptał, jakby wyzywając własne, pod świadomością ukryte siły, nabrzmiałe
Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.
— 86 —