i nudę, i zniechęcenie i gorycz wszystką, a brał jakąś cichość i moc z tego objęcia; spokój poznania surowego własnej niemocy i nicestwa skamienił mu starganą duszę, cały ogrom nicości ludzkiej wobec niezmiennych praw przyrody zalewał mu mózg krwią smutku i zdeterminowania.
Długo tak leżał, czując głęboko i świadomie, że wstanie i pójdzie stąd, ale pójdzie innym, odejdzie mocnym na życie i mocnym na bóle, jak ta ziemia, która mu poraz drugi życie dała.
Czuł, że najnędzniejsze życie jest tysiąc razy lepszem — od nieistnienia, że tu, z piersi matki ziemi, bije ożywcze źródło, skąd strapieni pić mogą poznanie i siłę odzyskania samych siebie.
Powstał i poszedł skrzepły tym smutkiem dusz przenikających wszelkie głębie, i ogarnąwszy ze wzgórza olbrzymi szmat pól, lasów, chat, drzew, patrzał nań długo oczyma, pełnemi łez, i poczuł w sobie nieznaną dotąd tęsknotę — kochania wszystkiego i pobłażania wszystkim.