Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

jak puste, zasypiające oczy, a wielka palma, stojąca na środkowym stole, majaczyła nikłym, tlejącym zarysem na sinym brzasku okien, zasnuwających się zwolna martwemi rzęsami cieni.
Miss Daisy już nie było widać w ciemności, grała jednak wciąż, ale jakoś sennie i apatycznie. Podniósł się nagle z niezachwianym zamiarem przemówienia do niej, ale nim się odezwał, przyszła mu naraz brutalna myśl, trzeźwiąca jak smagnięcie biczem, że może jej spojrzenie nakazujące mówiło tylko to, czego pragnął w skrytości, może to się nie miało stać dzisiaj, ani nigdy, a on, jak głupiec, czekał z drżeniem ciekawości i lęku...
Bardzo często bowiem przychodziła grać do Reading Room’u i grywała po parę godzin z rzędu, więc i dzisiaj robiła to samo, nie zważając na niego, nawet może gniewna, że jej przeszkadza swoją obecnością.
Poczuł gorzki smak rozczarowania i głębokie niezadowolenie z samego siebie, więc, jak mógł najciszej, z pewną wstydliwością wysunął się z pokoju.
Mieszkał na tym samym kurytarzu pierwszego piętra i właśnie otwierał drzwi, gdy rozległo się stłumione i przeciągłe wycie Bagh, a po chwili miss Daisy przeszła obok niego, ale jakby go nie spostrzegając zgoła, chociaż stał w pełnem świetle, twarzą zwrócony do niej.
To nie widzące spojrzenie dotknęło go tak niemile i tak zabolało, że wszedł do mieszkania, zatrzaskując drzwi ze złością, rozniecił zaraz światło,