bo niecierpiał w mieszkaniu ciemności, i zaczął drżącemi rękoma rozrywać kopertę jakiegoś listu, który nań już od śniadania czekał na biurku.
List był od Betsy, ale, mimo to, nic z niego nie rozumiał, nie mógł powiązać słów, ni wydobyć jakiej bądź treści, że zdenerwowany jeszcze bardziej, rzucił go z niechęcią i poszedł wyjrzeć na kurytarz, pusty już i cichy.
Był już teraz zupełnie pewny swojej omyłki, a to sprawiło mu taką głęboką przykrość, że długo nie mógł się uspokoić.
— Bo i cóż mogła mi powiedzieć? dlaczegóż miałaby chcieć, abym z nią pozostał sam na sam? Złudzenie i nic więcej! W tym domu warjackim i ja już zaczynam halucynować! — rozmyślał, spostrzegając znowu list Betsy, ale zupełnie się nie wzruszył tym serdecznym, tkliwym szczebiotem narzeczonej, czytając jeno oczyma kartkę po kartce, bo całą duszę miał wypełnioną wspomnieniami tamtej; skończył czytać i chciał w pierwszym, poczciwym odruchu odpisać, nagłówek już nakreślił, ale zabrakło mu wprost treści, nie miał w tej chwili nic do powiedzenia i poczuł naraz nieprzepartą chęć wyjścia na miasto, powłóczenia się po ulicach zatłoczonych i szumiących wrzawą, zagubienia siebie, lecz, nim zdążył wyjść, służący zameldował mr. Smitha.
Wszedł chudy i żółty pan z oczyma ryby ugotowanej, pochylony nieco, ostrożny, uprzejmy niezmiernie i przesadnie skromny.
Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.