— Żałuję bardzo, ale muszę panu zrobić zawód, bardzo przepraszam, ale na seansach nie bywam i spirytyzmem się nie zajmuję; byłem wtedy jedynie na prośby Joego.
— Będzie i miss Daisy — wtrącił, niby odniechcenia, uciekając z oczyma.
— Będzie! — zawahał się przez chwilę — co zaś do Joego, to zupełnie nie obiecuję wpływać na niego w tej sprawie, sądzę nawet, że i tak już jest za bardzo pochłonięty spirytyzmem.
— Niestety, ale to dawniej, bo, od przyjazdu Mahatmy, porzucił dawne, święte zasady i braci... O, z mr. Joem jest obecnie bardzo źle, bardzo... pan wie?...
— O niczem i zupełnie!
— Nie jest to tajemnicą, mówić o tem choć z boleścią mogę, ale jeśliby pan słuchać nie chciał, jeśliby... — i jąkał się lękliwie.
— Przeciwnie, Joe obchodzi mnie bardzo — zaniepokoił się jego trwożnym głosem.
— Oto wdał się w fakirskie eksperymenty, sposobi się poprostu pod przewodnictwem Mahatmy na Joga. Dawno się pan z nim widział?
— Trzy dni temu. Myślałem, że wyjechał, bo w domu go niema.
— Z pewnością jest! Od dwóch dni siedzi zamknięty, siedzi na jednem miejscu, bez ruchu, bez wody, bez pożywienia, i siedzieć ma dotąd, dopóki samego siebie nie zobaczy, dopóki się nie rozdwoi... Eksperyment niebezpieczny.
Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.