Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

— Z przerażeniem to słyszę, nic mi nie wspominał o takich praktykach.
— Myśmy się dowiedzieli o tem dopiero wczoraj, na seansie. Miss Daisy nam zakomunikowała.
— Ależ, choćby mi przyszło drzwi wyłamać, a dostanę się do niego, muszę go wyrwać z obłędu. Bardzo dziękuję panu za wiadomość.
— Strwożeni jesteśmy o niego, nikogo z braci nie przyjmuje, zerwał już z nami wszystkie więzy, a przytem, jeśli wpadnie w moc miss Daisy...
— To co? — porwał się nagle strwożony.
— To może być zgubiony na wieki! — szepnął posępnie mr. Smith, oglądając figurki porcelanowe na kominku.
— Więc kimże jest, na Boga, miss Daisy?
— Tajemnica... nikt o tem nie wie... i nie należy pytać... — prawie zakrzyczał, zatykając sobie uszy, by nie słuchać pytań.
— Dlaczegóż tajemnica? Mnie się już poprostu jakiemś szalbierstwem zaczyna wydawać taka, sztucznie robiona, tajemnica!
— Strzeż się jej odkrywać! Są pewne rzeczy, których nie można dotykać zwykłą ciekawością, bo mszczą się! Jesteś „niewiernym“, więc, jak dziecko, bawisz się płomieniem, nie wiedząc, że może cię pochłonąć w każdej chwili... O, bardzo ostrzegam: trzymaj się zdala miss Daisy! to ogień złowrogi. My sami się jej obawiamy... zjawia się na seansach i robi cuda, o jakich nikt nie marzył, odkrywa rzeczy wstrząsające i głosi takie prawdy, że... że ma-