Dopiero po tym hymnie, zrywającym się kilkakrotnie, zrozumiał, że to, co się działo przed jego oczyma, było najrealniejszą rzeczywistością.
Próbował rozpoznać kogo, ale żadnej twarzy nie można było wyrwać z pod zasłony, tylko po wysmukłych kształtach, po stromych piersiach i długiej, łabędziej szyi i po rudych kosmykach na olśniewająco białym karku, domyślał się miss Daisy.
Nie wierzył, ale przeczuwał, że to ona, chwilami nawet zdawało mu się, że głos jej rozróżnia, wtedy zamierał w sobie w jakimś dzikim, wprost nieludzkim bólu, i owładało nim takie szaleństwo, że chciał się rzucić do niej, wyrwać ją, unieść daleko, całować jej rany i zbierać gorącemi ustami strugi krwi, spływające po nogach.
Opanował się jeszcze wporę, ale czuł, że go ogarnia gorączka i krwawy szał biczowania i ran, że dzika i lubieżna żądza krwi rozpręża się w nim do skoku, jak głodna pantera, że chwila jeszcze, a nie powstrzyma się od rzucenia... więc całą, nadludzką siłą woli wyrwał się i uciekał, gnany furjami zgrozy i strachu.
Ani wiedział, jak i kiedy się znalazł w środku miasta, na jakiejś szerokiej ulicy, wśród rozkrzyczanych tłumów i gorączkowego zamętu.
Oślepiające światła słońc elektrycznych, transparenty na balkonach, wstrząsające krzyki tłumów, szalony ruch i zgiełk, bezładne śpiewy tworzyły z ulicy jakby rzekę potężną i wzburzoną, w którą wpadł całą siłą bezwładu, na samo dno, nie rozu-
Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.