Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

przeciętych wąskim kurytarzem, i kazał dać sobie jeść.
Wkrótce w sąsiedniej przegrodzie zasiadły dziewczyny, często zaglądając do niego przez wierzch, ale nie zauważył tego, jedząc pośpiesznie i gęsto zapijając.
Prawie nigdy nie pijał, więc teraz odczuwał dziwnie bolesną i drażniącą rozkosz, wypróżniając kieliszek po kieliszku: uspokajała go wódka, znużenie ustępowało, bezwładna myśl rozjaśniała się zwolna, jak zarzewie, a całego przejmowało kojące ciepło.
Upijał się prędko, dolewając sobie bez pamięci, ogarniała go cicha rzewliwość i błoga, rozkoszna ociężałość, uśmiechał się sam do siebie głupim, pijanym śmiechem...
A szynk porykiwał chwilami pijanym gwarem, przez cienkie przegrody rwały się szczęki butelek, pijane mamroty, schrypnięte krzyki dziewczyn, i buchały niekiedy brutalne, ohydne wrzaski, dymy z fajek i cygar przysłaniały światła gryzącym tumanem, a obrzydły zapach dymu rozwłóczył się po sali; ale Zenon nic już z tego nie czuł, nie słyszał, objęło go bowiem takie pijackie rozrzewnienie, że chciało mu się płakać nad samym sobą, poczuł nagle niezmierny ciężar samotności i opuszczenia, niezmierne oddalenie od jakiegoś życia, którego nie mógł sobie teraz przypomnieć, a przytem był już tak pijany, że się nie mógł poruszać, położył głowę na stole i, usiłując sobie coś przypomnieć, za-